„Ściana. Kolejna ściana. O! O! A to jest! A to…! Jeszcze jedna ściana…”

Gdyby ktoś powiedział mi jakiś czas temu, że jesteśmy w stanie zbudować coś rzeczywistego, kawałek domu, coś co ma być mocne, co jest murem od świata zewnętrznego, prawdopodobnie tylko bym się zaśmiała, w dodatku z przymrużeniem oka.

Dzisiaj siedzę obsypana gipsem na przeciwko kilkunastometrowych ścian, które sami zbudowaliśmy. Z otwartej przestrzeni powstała osobna kuchnia z salonem i wymarzony, wydzielony przedpokój.

Nie wiem na czym polega koncept nowych mieszkań budowanych przez deweloperów, ale w znakomitej większości widok z salonu wychodzi wprost na drzwi wejściowe. Może ma to swój cel. Wchodzący do mieszkania od razu może upewnić się, że jest wolne miejsce na kanapie, spojrzeć co będzie na obiad i wejść z butami w serce domowego życia. Od drugiej strony, stęsknieni mogą spoglądać z fotela, czy za chwilę drzwi się nie otworzą i nie stanie w nich ukochana osoba, czy na wieszaku wisi płaszcz, na który tak długo czekali i czy stoją buty, na znoszonych podeszwach których wniesiono kawałek zewnętrznego świata….

Ja wbrew budowlanym i architektonicznym trendom z jednej i drugiej strony będe spoglądała na ścianę, wspominając z rozrzewnieniem, jak ją stawialiśmy, tworząc w ten sposób przedsionek naszego nowego domowego życia…

Dodaj komentarz