Sprawczość w codzienności

Jest prawie połowa marca. Dzień się wydłuża, poranki są jeszcze zimne, ale w południe czuć już w Warszawie wiosnę. Lubię ten moment powolnej zmiany, która dzieje się codziennie obok nas. Jednocześnie czuję upływ czasu.

Moja pierwsza myśl dzisiaj to: Czas jest bardzo inkluzywny, mają go prawie wszyscy. Czas jest bardzo sprawiedliwie rozdzielony, wszyscy mamy go dokładnie tyle samo każdego dnia. Potem poranna kawa, chwila rozmyslań o czasie właśnie i doszłam do zupełnie innych wniosków. Czas jest ekskluzywny, nie każdy ma go tyle samo i prawie nikt z nas nie wie, ile mu tego czasu zostało. To zdecydowanie mniej korzystna, ale w odniesieniu do całego naszego życia, chyba bardziej prawdziwa wersja rzeczywistości.

Jeśli chodzi o czas codzienny, ten który mamy w ciągu doby, to wszyscy mamy go tyle samo. Dwadzieścia cztery godziny. To, co z nim robimy jest naszym wyborem. Często komentując nasz brak czasu, nieświadomie pozbawiamy się sprawczości nad naszą codziennością. Mówimy: muszę iść do pracy, muszę ugotować obiad, muszę iść do sklepu, muszę się uczyć, czy iść z psem. Jakby żadna z tych rzeczy, nie była naszym wyborem, konsekwencją naszych własnych decyzji. Jakieś niewidzialne muszę obarczamy odpowiedzialnością za to co robimy i jednocześnie za to, czego w tym samym czasie nie robimy.

A przecież to ja wybrałam swoją pracę i to, że do niej chodzę w zamian za określone wygody w życiu. Również ja zdecydowałam, że mam w domu dwa psy, z którymi codziennie trzeba spacerować. To ja sama zapisałam się na kolejne studia, które wymagaja nauki, postanowiłam, że coś ugotuję, więc potrzebne mi składniki ze sklepu. Również ja decyduję, czy chcę być wyspana, czy wolę obejrzeć kolejny odcinek serialu.

Niewiele codziennych rzeczy dzieje się w naszym życiu poza nami. Z jednej strony trzeba wziąć za nie odpowiedzialność, z drugiej lepiej patrzeć na nie, jak na wybory, zamiast na przymus.

Poczucie własnej skuteczności, ale też kontroli nad naszym własnym życiem i czasem to według definicji kanadyjskiego psychologa Alberta Bandury przekonanie, że jesteśmy w stanie nie tylko zaprojektować to, co chcemy zrobić, ale też realnie to osiągnąć. Bandura w swojej teorii społeczno-poznaczej zwraca uwagę, że proaktywna postawa, czyni z człowieka aktywny podmiot, który dzięki swoim działaniom, przekonaniom, cechom osobowości może oddziaływać i wpływać na środowisko, na siebie, na swoją rzeczywistość i na innych.

Intencjonalność naszych działań jest w świetle badań Bandury jedną z podstawowych właściwości aktywności ludzkiej. W naszej wewnętrznej narracji to: zdecydowałam, że chcę skończyć studia i chcę się dziś uczyć, chcę dobrze wyglądać i lepiej się czuć i dlatego chcę iść dziś na siłownię itd… Intencjonalność to patrzenie w przyszłość, to nasza autonomia, sprawczość, poczucie, że mamy kontrolę i wpływ na swoje życie. To przyjęcie do wiadomości, że to my tak na końcu podejmujemy decyzje. Na drugim biegunie jest reaktywność. Czyli: powinnam to, muszę tamto..

Oprócz sprawczości i podejmowania decyzji i działań, Bandura wspomina jeszcze o trzech istotnych właściwościach ludzkiej aktywności.

Żeby skutecznie funkcjonować potrzebujemy umiejetności przewidywania, jakie skutki wywoła nasze zachowanie, albo powstrzymanie się od niego. Potrzebujemy rozumieć, jak to, co robimy, wpłynie na innych, na nas, jakie reakcje może wywołać. Przewidywanie i analiza potencjalnych scenariuszy pozwala nam na ocenę, czy działanie które chcemy podjąć ma sens i czy doprowadzi nas do celu. Obok przewidywania przydaja się też autorefleksja i samokontrola, które po pierwsze pozwalają nam na formułowanie tego kim chcemy być i jednocześnie sprawiają, że jesteśmy w stanie panować nad emocjami, bodźcami i popędami, żeby znaleźć się w tym założonym miejscu i osiągać cel, zmierzyć się z tym, gdzie i jacy jesteśmy obecnie.

Nie wchodząc w naukowe szczegóły przekonanie o własnej skuteczności, aktywne działanie, poczucie, że robimy coś z wyboru istotnie wpływa na nasz rozwój i motywację. Niestety odbiera nam też wygodną wymówkę w momencie, kiedy niewłaściwie ulokujemy nasz czas. Wygodnie jest przecież mieć jakiś zewnetrzny przymus, który sprawia, że zajmujemy się tym, a nie tamtym, a na końcu możemy podsumować brak naszych działań stwierdzeniem: Przecież nie mam na nic czasu.

Czasu w ciągu każdej doby mamy tyle samo. O ile nie funkcjonujemy w ekstrymalnej sytuacji typu wojna, ciężka choroba, czy inna życiowa tragedia, to my decydujemy, jak dzielimy te godziny. Czy poczytamy książkę, pouczymy się, spędzimy czas z bliskimy. pójdziemy na spacer, czy pooglądamy seriale, albo przescrollujemy życie innych ludzi na Instagramie. Tak na końcu to nasz wybór, a walutą są kolejne godziny naszego życia.

Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni…

Eric Emmanuel Schmitt

Warto selektywnie podchodzić do tego, co oferuje nam współczesny świat i decydować zamiast być popychanym przez rzeczywistość.

Multitasking, czy jednozadaniowa, po prostu lodówka

Funkcjonujemy w czasach intensywnych, pełnych powiadomień, informacji, wyzwań. Chcemy robić więcej i szybciej. Jednocześnie jemy, oglądamy film, rozmawiamy z bliskimi, robimy zakupy online. Z lekkością przełączamy się między punktami, na których skupiamy uwagę. Jesteśmy w kilku rzeczywistościach, jednocześnie nie będąc na 100% w żadnej z nich. Chcemy robić jednocześnie tak dużo, że na końcu, często przytłoczeni ilością bodźców, nie robimy nic. Do tego odczuwamy silniejsze zmęczenie i frustrację. Dlaczego? Multitasking nie jest ulubionym sposobem działania naszego mózgu i daje nam w kość tak samo, jak nieprzespana noc. Przełaczanie się między urządzeniami i rzeczywistościami jest niezwykle obciażające i nie sprawdza się, jako najlepsza opcja, w każdej sytuacji. Jak we wszystkich obszarach, kluczem do sukcesu jest odpowiedni balans.

Automatyzacja niektórych czynności, takich jak: słuchanie muzyki, jedzenie, chodzenie, prowadzenie samochodu w codziennej drodze do pracy, otwiera nam możliwość bycia efektywnym i jednocześnie dość bezwysiłkowe funkcjonowanie. Dzięki temu, że nasz mózg wykonuje proste czynności bez dużego zaangażowania, bazując na tym, czego już się nauczył, działamy sprawnie i szybko, mniej się przy tym męcząc. Gdy jednak pojawia się konieczność wykonania trudniejszego zadania np. bezkolizyjnego zaparkowania w ciasnym miejscu, na którym na co dzień nie parkujemy, wielozadaniowość zaczyna przeszkadzać. Wielu z nas podczas takiego parkowania wyłącza radio, czy przestaje brać aktywnie udział w rozmowie telefonicznej, skupiając się mocniej na zadaniu. Wtedy też, uruchamiamy nasz refleksyjny system 2, dzieki któremu możemy analizować bardziej złożone sytuacje. Dwa uzupełniajace się codziennie systemy: automatyczny system 1 i bardziej zaangażowany, lecz wolniejszy system 2 optymalizują nasze działania. Gdybyśmy mieli się za każdym razem wnikliwie zastanawiać, co zrobić, żeby skręcić w lewo, czy ugryźć kęs pizzy, nasz dojazd do pracy trwałby godzinami, podobnie jak każdy posiłek, co paraliżowałoby totalnie nasze codzienne funkcjonowanie. Z drugiej strony, gdyby jednak czasem się zatrzymać i poświęcić więcej uwagi rutynowym zadaniom, moglibyśmy odkryć w nich coś wyjątkowego i spojrzeć na codzienność z innej perspektywy.

Jako ludzie mamy niestety skłonność do maksymalizacji. Miło, że możemy czytać książkę, a pralka robi za nas pranie. Ale to dla nas to zdecydowanie za mało. Skoro umiemy już jednocześnie sprzątać i odpoczywać, prowadzić samochód i słuchać radia, czy rozmawiać, ze współpasażerem, czemu nie pójść dalej i nie dorzucić do kompletu odbierania w trakcie jazdy maili, czy robienia zakupów. Nasze turbo gadżety technologiczne mocno zachęcają przecież do przesuwania granic – nie możesz klikać w ekran, nic się nie martw, pomożemy Ci napisać i wysłać maila głosowo, do tego Siri połączy Cię z kim trzeba i wyszuka w Internecie potrzebne informacje. I tak wpadamy w pętlę zadań wykonywanych jednocześnie. Na chwilę stajemy się tytanami efektywności, do perfekcji opanowując switchowanie się pomiędzy urządzeniami i rzeczywostościami. Nasza inteligencja emocjonalna i empatia topnieją z każdym kolejnym zadaniem, no bo przecież ciężko poświęcić rozmówcy, czy zajęciu całą swoją uwagę, robiąc jednocześnie kilka innych rzeczy. Kończymy dzień skołowani, zmęczeni, często bez konkretnych osiagnięć, z poczuciem, że tyle robimy, a nic z tego nie wychodzi…. Do tego nasz mózg jest w takich momentach bezwzględny, umęczony bywa kapryśny i nie chce dalej współpracować. Przeciążony złożonymi zadaniami, które wykonuje równolegle osłabia się zamiast wzmacniać.

Na przeciwległym końcu mamy Flow i Fokus. Poza tym, że są na F, maja jeszcze jedną wspólną cechę – są angażujące i stanowią świetny trening dla naszej głowy. Wykonując trudne zadania, ucząc się nowych rzeczy, wykonując czynności, przy których się skupiamy, wytwarzają się nowe połaczenia w naszym mózgu, a więcej połączeń i dobra kondycja głowy to lepsze funkcjonowanie całego organizmu. Niestety w naszej hiperaktywnej rzeczywistości ciężko wprowadzić je w życie. Wymagaja dyscypliny, wytrwałości, rezygnacji z uzależniającego scrollowania świata w Internecie, uważnego korzystania z urządzeń, które nie są już tylko telefonem, tylko aparatem, albo tylko notatnikiem, ale są wszystkim jednocześnie i wysyłaja do nas tony powiadomień.

Życie bywa przewrotne. Najpierw jako ludzkość ciężko pracowaliśmy na to, żeby upchnąć wszystkie funkcje w jedno urządzenie, które idealnie, gdyby mieściło się w kieszeni. Teraz zastanawiamy się jak z tym wszystkim dobrze żyć, jak pozbyć się nadmiaru, przytłoczenia, jak podzielić tą naszą uwagę i wygospodarować przestrzeń na skupienie i odpoczynek. Jak już zalaliśmy świat smatfonami, zaczynamy tworzyć rozwiązania, które ograniczają ich zły wpływ. Tak to już chyba jest na świecie, że najpierw coś wymyślamy, co w założeniu jest dobre i daja nam nowe możliwości. Potem zaczynamy mieć do czynienia z patologicznym wykorzystaniem nowego rozwiązania, bo okazuje się, że ze szczytnej idei można zrobić wielki biznes. No, a potem wymyślamy kolejne rzeczy, żeby ograniczyć zły wpływ tych poprzednich… I tak od tysięcy lat. Technologia, produkcja, transport… Najpierw je nakręcamy, za chwilę staramy się ograniczać. Jak widać, umiar nie jest mocną stroną naszego gatunku. Za rogiem już czeka AI, które oddane w ręce biznesu, na pewno zaskoczy nas niejednym swoim obliczem, a potem wypowiemy mu wojnę. Taka jest chyba cena postępu.

Sama oczywiście też intensywnie doświadczam tych faz. Najpierw kupuję telefon, który ma w sobie wszystko, żeby chwilę potem kupić elektroniczny notes bez niczego, który ma dać mi czas na pracę i święty, bezinternetowy spokój. Okazuje się, że do napisania czegokolwiek kreatywnego potrzebuję fizycznej klawiatury, albo karti i długopisu. Sprawdzam, czy mój iPhone robi dobre zdjęcia, a potem zastępuję go Polaroidem, który zamiast setki idealnych zdjęć robi jedno, niedoskonałe, ale takie, które wita mnie rano przyczepione do drzwi lodówki. Netflixa z dostępem do wszystkiego, zamieniam na VOD, gdzie każdy film ma znaczenie i wymaga wyboru. Nadmiar decyzji zakupowych zastepuję wyborem jednego sklepu online, gdzie dokonuję zakupów w danej kategorii nawet jeśli nie jest to najtańsza oferta. Wyłączam powiadomienia, likwiduję profile społecznościowe, które z wielka pasją wcześniej zakładałam, tym samym zrzekam sie lajków i urodzinowych pozdrowień od znajomych. Osobne urządzenia do pisania, do czytania, do przeglądania Internetu pozwalają mi na fokus. Osobne strony internetowe, na każdy temat. Część książek kupuję nadal w papierze. Inwestuję w wiekszą torbę, żeby móc to wszystko pomieścić. Godzina skupienia na jednej rzeczy, daje mi więcej, niż kilka godzin pomiędzy wszystkim i niczym, ale sama czuję, że każdego dnia muszę o nią walczyć z rzeczywistością, która mnie otacza. Dobrze, że w kuchni lodówka jest u nas nadal tylko lodówką, a ziemniaki i melony nie mają jeszcze swojego hiperpersonalizowanego vloga, konkurującego z psim Instagramem Benka i Baryły, które zamiast Internetu na szczęście nadal wybierają ganianie za piłką w niewirtualnym parku…

Homo faber

Każdego dnia, mniej lub bardziej świadomie, wchodzimy w różnego typu relacje z przedmiotami. Tworzymy rzeczy, używamy ich, modyfikujemy je, wchodzimy z nimi w interakcje. Z tej perspektywy człowiek to już nie tylko homo sapiens, homo ludens, ale i homo faber. Co kryje się pod tym pojęciem? Twórca i użytkownik przedmiotów. Z drugiej strony tej relacji są przedmioty, które są przez nas używane, ale jak się nad tym dobrze zastanowić, używają również nas.

Czytaj dalej Homo faber

Czas na doświadczanie zamiast posiadania

Zastanawiałam sie ostatnio nad tym bez jakich aplikacji, gadżetów, rzeczy codziennego użytku czułabym, że czegoś mi w życiu brakuje. Układałam sobie w głowie listę wpisywałam i wykreślałam kolejne pozycje. Zamieniałam kolejność. Po mniej więcej godzinie doszłam do wniosku, że wszystko, co mam ochotę umieścić na swojej liście to doświadczenia, przeżycia, emocje, nie przedmioty same w sobie. Część z nich powstała dzięki produktom, czy narzędziom, jednak to nie one stanowią istotę tego co sprawia mi w codziennym funkcjonwoaniu przyjemność.

Czytaj dalej Czas na doświadczanie zamiast posiadania

Cena samokontroli

Prawie każdego dnia rzucamy sobie wyzwania. Chcemy schudnąć, regularnie świczyć, czy rzucić palenie. Nieważne dokładnie, jaki cel sobie wyznaczamy, wiemy, że najważniejsze i jednocześnie najtrudniejsze jest w nim wytrwać.

Pierwszego stycznia mamy motywację i chęc do wizyty na siłowni, kilka tygodni później „Ćwiczenia to jedynie takie brzydkie słowo. Ilekroć je słyszę, mam ochotę wyszorować sobie usta czekoladą„. Dieta? Świetny pomysł, ale tylko przez kilka dni i to pod warunkiem usunięcia z domu wszelkich kuszących przegryzek. Potem w poczuciu winy podjadamy ukradkiem włoskie ciasteczka, a w weekend ogromny kubełek KFC. W styczniu czesto składamy sobie również obietnicę, że zaczniemy oszczędzać, rozsądniej planować wydatki i uczyć sie nowych rzeczy. W listopadzie w zakupowym szale świętujemy Black Week.

A gdyby tylko ktoś mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za nasz brak silnej woli…

Czytaj dalej Cena samokontroli