Dekompozycja rzeczywistości

Odkurzając i chodząc myślę, a że mam w domu dwa psy i jednocześnie lubię porządek, to i spacery i sprzątanie są ze mną praktycznie każdego dnia. Jakby dziwnie to nie brzmiało to lubię te codzienne, małe prace manualne – są dla mnie chwilą na rozmowę z samą sobą i na refleksję. Dodatkowo powodują, że nie mam prawie nigdy wielkiego bałaganu, a po nim wielkiego sprzątania. Wszelki gigantyzm w obowiązkach i masowość w działaniu źle na mnie działają. Może dlatego, że sama jestem niewielka,

Dzisiaj zastanawiałam się, co najbardziej ułatwia mi życie. Pierwsza myśl: sprzęty, gadżety, pieniądze. Przemyślałam. I nie chodziło mi bynajmniej o pralkę, zmywarkę, suszarkę, samochód, czy internet z dostępem do konta, bez których bez wątpienia byłoby na co dzień trochę inaczej. Drugi strzał: zdrowie, relacje, ideały, tożsamość. Z przytupem, z pompą. Po takich typach z lekką dumą wjechałam odkurzaczem do kuchni. Ale nie o to mi jednak chodziło. Wciągnełam wszystkie psie chrupki, walające się po podłodze i zadrżałam. Do poodkurzania został już tylko przedpokój, a ja nie wiem, o co chodzi mojej głowie. Jak zacznę odkurzać drugi raz to w domu powiedzą, że mam nerwice natręctw, a lubię jednak w weekend myśleć, że jestem normalna. Wtem przy drzwiach wejściowych dostałam olśnienia – brakujące słowo to dekompozycja. Szukałam bardziej czegoś w sposobie działania i voila. Mam słowo na niedzielę.

Ogólnie odkąd pamiętam nie jestem fanką posiadania wielkich planów. Wielkie marzenia i cele nie są w moim typie. Czy jestem mało ambitna? Bynajmniej. Moje ego i ambicja to często moi najgorsi wrogowie, z którymi walczę. Ale do działania od lat stosuję metodę małych kroków, która jest ze mną też od zawsze w sposobie myślenia. Każde duże zadanie, przedsięwzięcie, pomysł, nawet czas dzielę w swojej głowie na małe kawałki i podzadania. Dekomponuję swój świat, obowiązki, odwiedziny u znajomych, stan posiadania, czas wolny. Dekompozycja totalna. Przycinam, pakuję w małe czynności, robię, a potem jak głupia cieszę się, że mam co chwila jakieś osignięcie. Małe zadanie, mały sukces, mała nagroda. Nie umiem już bez tego funkcjonować. Kiedy staje przede mną duże wyzwanie staram się nie myśleć tylko końcowym celem, bo po tylu latach na tym świecie wiem, że bez systematycznej, codziennej pracy ciężko jest osiągnąć trwały wymarzony efekt.

Dekompozycja sprawdziła mi się w wielu obszarach życia.

Dom. Przerażało mnie kupno mieszkania i przeprowadzka. Podzieliliśmy ten projekt życia na etapy. Najpierw zastanawialiśmy się, jakiego mieszkania szukamy i zwiedzaliśmy miasta. Potem szukaliśmy wymarzonego mieszkania w wybranych dzielnicach. Ogladaliśmy dwa mieszkania, spełniające kryteria, w tygodniu przez kilka miesięcy, aż trafiliśmy na idealne. Celem było oczywiście w nim zamieszkać, ale nim w ogóle zaczęłam to planować skupiliśmy się na kredycie. Po załatwieniu tematu finansowania, zaczęłam projektować wnętrze. Szukałam pasujących materiałów, faktur, kolorów. Zatopiłam się w tym etapie. Przysłowiowym pędzlem, ani palcem wtedy nie ruszyliśmy, ale powstała wizja. Dopiero potem zaczęliśmy remont. Kawałek po kawałku. Wybieraliśmy zadanie np. budowanie ściany i skupialiśmy się na nim. Nie na tym, że ściana, a raczej jej brak blokuje nas przed przeprowadzką, ale na tym, że chcemy wybudować taki kawałek konstrukcji, który zostanie z nami w tym mieszkaniu na dłużej i nie będzie nas irytował. Potem kafelki, podłogi, okna, tynki etc. Każdy skończony kawałek dawał satysfakcje i kopa do dalszego działania. Każda próba przełączenia się na myślenie w tym temacie tylko o finalnej przeprowadzce powodowała u mnie ogromny stres, negatywne emocje i zabierała chęć do dalszych prac. Powoli kończymy. Trzeba będzie składać meble, przewozić rzeczy, układać je w nowym miejscu. To też swoim zwyczajem podzieliłam na kawałki. Jak skręcimy szafy, przewiozę część ubrań, jak staną regały będę po trochu zwozić książki. I tak do końca czerwca chcemy po trochu i po cichu opuścić stare lokum i usiąść razem na kawę na balkonie. Całe przedsięwzięcie wykonaliśmy sami, więc wszystko jest takie, jak chcieliśmy, ale całe przedsięwzięcie nie powstało w 2 miesiące, trwa łącznie 2,5 roku. Jak o tym mówię, każdy puka się w głowę – niektórzy w myślach, inni bardzo werbalnie. Bo koszty wynajmu przez ten czas, bo czemu tak długo, bo tak się nie robi… A my zrobiliśmy. I w ciągu tego okresu mieliśmy poza tym normalne życie, a projekt jest dopieszczony i przemyślany. Za kilka miesięcy go zamykamy, trochę zmęczeni, ale bez traumy.

Kariera. Nigdy nie planowałam jej od poczatku do końca, ale zawsze wiedziałam, że potrzebują ciągłego rozwoju. Zaczęłam od małych prostych prac, ale robiłam je najlepiej jak potrafiłam. Byłam hostessą, kasjerką, kelnerką, asystentką. W każdym z tych miejsc szukałam i uczyłam się nowych rzeczy, które będę mogła dalej wykorzystać. Potem trafiłam do korporacji. Na każdym etapie budowania siebie w strukturze firmy, skupiałam się na tym konkretnym kawałku, którym się zajmowałam, a nie na tym, gdzie chciałabym być, a jeszcze mnie nie ma. Tak jest do teraz. Dzielę swoje cele na konkretne działania, które pozwalaja mi je osiągać. Zamykam małe kawałki, staram się dostarczać rzeczy dość dobre na rynek szybciej, niż przegapić szansę, budując coś monumentalnego i idealnego. Małe sukcesy są szybkie, możliwe do osiągnięcia, daja motywację. Każdą wielką korpoideę jaką dostają do zrealizowania, zamieniam w mozaikę zadań, inicjatyw, projektów. Ogarniam je jeden po drugim, regularnie patrząc, czy nie odpłynęłam od głównej idei. Bez tego prawdopodobnie utknęłabym przy pierwszym dużym projekcie, ogłaszając po drodze wypalenie zawodowe. Myślę, że gdyby Gaudi nadal żył, Sagrada Familia, byłaby jednocześnie jego wielkim niedokończonym dziełem i tak samo wielką, niekończącą się traumą. Korporacje kochają efekty i sukcesy. Mamy więc układ – ja daję regularnie małe sukcesy, a w zamian mam stabilność i spokojną drogę do swojego celu. Nie dotarłam tu wielkimi ambicjami, a metodą małych kroków. Zdekomponowałam korpo po swojemu.

Związek i relacje. Nie szukałam partnera, nigdy nie wierzyłam w wielką, romantyczną miłość i konwencjonalna ścieżkę. Nigdy nie myślałam , że celem jest bycie z kimś do końca życia i robienie wszystkiego razem. Chciałam po prostu spędzać z kimś czas, robić konkretne małe rzeczy, mieć wspólne zainteresowania, bez względu na to, czy jutro będziemy razem, czy nie. Tak poznałam wiele osób a z jedna zostałam, bo jak się okazało od jednej wspolnej aktywności do drugiej i tak mineło nam już 11 lat. Nie było daty, dużego celu, szumnych założeń. Mało planujemy, a jak się okazuje dużo razem realizujemy i budujemy. Mieliśmy czas na imprezowanie, intensywne podróżowanie. Mamy teraz kawałek czasu na projekt remont i mieszkanie. Wbudowaliśmy w swój świat opiekę nad dwoma szalonymi czworonogami, którą też dzielimy na kilka obszarów: zdrowie, zabawa, nauka itd. Tniemy nasz świat i rzeczywistość na mniejsze kawałki, na których łatwiej nam sie skupić, a potem cieszyć się z efektów.

Codzienność. Nie cierpię wielkich obowiązków, więc codziennie robię sprawunki po trochu. Sprzątam, czytam, oglądam, uczę się i oszczędzam pieniądze na przyszłość w małych kawałkach. Prostych do ogarnięcia, ale regularnych. Nie połykam książek i całych seriali na raz, zarywając noce. Nie chodzę codziennie na jogę, czy na kurs językowy. Wiem, że chcąc robić wiele rzeczy od razu na maksa prawdopodobnie nie zrobiłabym finalnie nic. Zbyt ambitne cele, nierealne oczekiwania, brak rezultatów i sukcesów, za który się obwiniamy to często nie nasza wina, czy niekonsekwencja, ale źle wyznaczone cele.

Ciekawe, że jako dzieci uczymy się rzeczy jedna po drugiej, powoli, w swoim tempie. My i nasi rodzice cieszymy się, jak uda nam się wstać, powiedzieć trudne słowo, pojechać samodzielnie na rowerze. Z wiekiem tracimy jednak cierpliwość do metody małych kroków i rzucamy się na wielkie cele, często kończąc z brakiem ich realizacji. Nie wiem do końca czemu. Małe kroki możemy przecież zacząć prawie w każdej dziedzinie i w zasadzie od zaraz. Są szybką i prostą metodą na ruszenie z miejsca. Są bezpieczne i zawsze łatwo możemy zawrócić, bez poczucia zmarnowanego czasu i dużego ryzyka, albo w trakcie przetransformować nasze założenia. No i przede wszystkim małe kroki mogą nas przybliżyć do dużego celu i często składają się na nasz sukces. Łatwiej też w nich wytrwać – mniejszy cel, mniej silnej woli i motywacji potrzebujemy na początku, żeby nim wystartować. Zdekomponować można w życiu chyba wszystko. Jak znajdę coś czego nie da się podzielić na mniejsze, sensowne całości, czy etapy to na pewno to opiszę.

4 myśli na temat “Dekompozycja rzeczywistości”

  1. Mam jeszcze takie przemyslenie, ze duzo zalezy od typu osoby – niektorzy wola kontrolowac i maja niska akceptacje dla niepewnosci, czy ryzyka, sa bardziej uporzadkowani. Inne osoby lepiej akceptuja zmiany, dopasowuja sie do otoczenia. Introwertycy, ekstrawertycy, perfekcjonisci kazdy ma inne potrzeby, wiec kazdy bedzie patrzyl na problem inaczej. Doswiadczenie, wychowanie, otoczenie tez zmieniaja perspektywe. Jednym slowem nie dla kazdego to zadziala i kazdy inaczej odczuwa tez problem presji spolecznej.

    Polubienie

  2. Czemu dorośli nie dzielą celów na mniejsze/ nie cieszą się małymi celami? Bo często życie nie poczeka aż uzbieramy kroczek po kroczku na to mieszkanie, bo za cztery lata horrendalnie zdrożeje. Ścieżkę kariery też trzeba wybrać raz a dobrze, bo inaczej elementy cv nie do końca do siebie pasują i będziemy wiecznym juniorem to tu, to tam. Życie nie poczeka i społeczeństwo też nie poczeka- to presja zarówno naszego ograniczonego czasu jak i ograniczonych zasobów (jak koleżanka szybciej się ogarnie niż ja, to ona zgarnie dobrą pensję/ partię na partnera itp). Ale ogólnie tak, fajnie byłoby dzielić wszystko na małe cele i na bieżąco sprawdzać progres.

    Polubienie

    1. Zgadzam sie, presja społeczna i presja w nas samych na szybciej, dalej, wiecej jest ogromna i nie ulatwia, ale czesto jest fikcyjna. Nie wystarczy byc pierwszym i szybszym. Czy w zwiazku, czy w karierze nie da sie zaklepac na start najlepszych kaskow. Potrzebne sa jeszcze inne skladniki, jak pasja, czy ciekawosc, ale czasem o nich zapominamy, zeby dobiec do celu. Na koncu zwyciezca jest sam, wiec czasem moze warto pomaszerowac rownym tempem, niz biec sprintem. Chociaz troche pocieszyc sie tym co robimy, nawet jak nie jest idealnie. Świat wszedł w faze, kiedy technologia, kompetencje „jutra”, sposob pracy zmieniaja sie duzo szybciej niz kiedys. Powstaja nowe zawody, nowe umiejetnosci sa poszukiwane na rynku. Pracodawcy szukaja elastycznosci, umiejetnosci krytycznego myslenia, dopasowywania sie do zmian. Stare sciezki kariery za jakis czas moga okazac sie nieaktualne. Za kilka lat umiejetnosc dopasowania sie bedzie niezwykle wazna. Nie mam tu oczywiscie na mysli skakania z firmy do firmy co kilka miesiecy, bo to masz racje nie prowadzi nigdzie 😉 Ja przyjelam podejscie horyzontalne 😉 Do gory ide tylko do pewnego poziomu, a potem rozwijam sie na rownoleglych polach, powiazanych z damym obszarem, zeby miec szerszy wybor tego co moge robic. Zobaczymy, jaki bedzie efekt 😉 Zaczynajac nowe studia faktycznie obawiam sie, ze jest juz troche pozno, ale pomyslalam, ze teraz mam wiele innych atutow, ktore bede mogla podczas nich wykorzystac. Dodatkowo to powrot do marzen – wybralam kiedys rozsadna sciezke kariery, teraz chce przynajmniej czesciowo wrocic na ta wymarzona. Mam nadzieje, ze to sie da pogodzic. A trawa jest zawsze bardziej zielona u sasiada, mysle ze wiele osob, ktore szybciej ogarnely cos tam wcale nie trafilo do raju, czesto podjeli decyzje o rodzinie, czy pracy zaraz po studiach, nie znajac jeszcze do konca sami siebie. Presji spolecznej mowmy nie 😉 Wszyscy nie moga byc szczesliwi i zadowoleni z naszych wyborow, wazne zebysmy my byli!

      Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz