Wellbeing w korpo

We wtorek zamiast samochodu wybieram metro. Na dworzu czuć jeszcze wciąż chłodny, ale już powiew wiosny. Świeci słońce, w ręku niosę książkę. W telefonie zapisałam przed wyjściem listę zakupów i menu na kolejne dni. Dieta pudełkowa dobiegła końca. Szybkim krokiem przechodza przez ulicę i obserwuję ludzi. Dawno nie zostawiałam samochodu na parkingu. Od kilku dni nie korzystam też z Netflixa, więcej czytam. Słucham muzyki na okrojonej wersji spotify, nie przerzucając kolejnych utworów. Wracam do starych zwyczajów. Zyskuję nowy zapał.

Po porannym spacerze do metra, kawie, wizycie w kiosku, gdzie pierwszy raz od dawna sama sięgam po papierową gazetę dzień wydaje się spokojniejszy i bardziej produktywny. Kilka artykułów coachingowych, 15 minut e-learningu dotyczącego nowych metod badań z Klientami. Czuję, że zrobiłam coś dla siebie. Nie spóźniłam się, nie wbiegłam w stresie, nie zgubiłam dwa razy kluczyków. Wspacerowałam w swój wtorek w pracy.

W trakcie długiego calla przełączam sie na telefon i kontynuuję telekonferencję spacerując po korytarzu. Czasem wyglądam przez okno. Godzina mija wyjatkowo aktywnie. Przez całe 60 minut nie wykonywałam innych czynności, dzięki czemu wszystko dobrze zrozumiałam i zanotowałam sobie najważniejszcze szczegóły. Pojawia się korpo burza w szklance wody. Nie zajmuje stanowiska, słucham, spokojnie odpowiadam. Emocje zostawiłam z boku, chociaż korciło mnie przez chwilę, żeby mieć ostatnie słowo. Staram się nie denerwować absurdami, w końcu każda firma je ma, jest zlepkiem ludzi, poglądów, emocji, ambicji, leków i planów. Spokojniej i wolniej dobieram słowa. Używam tylko tych, które sama chciałabym usłyszeć. Bezinteresownie włączam się we wsparcie nowego projektu. Daję sobie chwilę na wspólne myślenie. Dałam z siebie pozytywna energię i więcej takiej samej dostałam w zamian. Korpo karma.

Jestem zachwycona – umysł ponad nastrojem zafundował mi wspaniały dzień. Jestem na siebie trochę zła, że tak rzadko przypominam sobie, że na moje sampoczucie w pracy największy wpływ mam ja sama.

Wychodzę spokojna do domu. Jest jeszcze jasno, a ja zamiast tkwić w korku obstawiona telefonami spaceruję w stronę stacji metra, tej samej, która otwierała dzis mój dzień. Mijam warzywniak, zamykajacą sie już piekarnię, ludzi na ławkach. Spacerując ulicą Kielecką dzwonię do B. Rozmawiamy o nowych pudełkach na obiady, które planuję gotować. O procesie dobierania kształtu, wagi, materiału. Żegnaj dieto pudełkowa. Pierwszy raz od dawna głośno zdarza mi sie śmiać na ulicy. W metrze doczytuję kolejne rozdziały książki.

W domu odruchowo klikam w czerwone N. Nie znajduję nic poza informacją, że moje konto już nie istnieje, a wraz z nim przepadły setki serialowych godzin i scrollowania w poszukiwaniu czegoś, nie aż tak złego, żeby nie dało się tego obejrzeć. Siegam po książkę, słucham muzyki. Robię sobie pare minut drzemki, po której powoli pakuję rakiety na wieczorną wizytę na korcie.

Klucz do codziennego korpo dobrostanu trzymam w dłoni. Może powinnam nosić go na sznurku na szyi, tak żeby sie gdzieś nie zawieruszył, pomiędzy kolejnymi projektami, deadlinami i powerpointami. Lubię ten stan.

Dodaj komentarz