Koniunktura życia codziennego

Smakuję sobotnie popołudnie. Zwykłe, totalnie przeciętne, a jednak wyjątkowe. W tle dźwięk pralki, zapach cynamonowych, jesiennych już świec i korzennych pierników. Upiekłam ciasto, ugotowałam obiad i ogarnęłam przestrzeń domową. Sobota, jak za dawnych lat, kiedy z rodzicami robiliśmy tygodniowe zakupy, porządki i jedliśmy razem śniadanie. Dzisiaj wyjątkowo nie działam na budowie, nie wybieram się do kina i nie odwiedzam znajomych. Jestem chora, mam mniej energii niż zwykle i nie mam ochoty na wychodzenie do świata. Na zmianę popijam paracetamol i gorącą kawę, a do sosu dorzucam kilka papryczek piri piri, żeby lepiej poczuć smak – katar skutecznie mi go odbiera. Jestem w wewnętrznym dyskomforcie i komforcie jednocześnie.

Nad wokiem zastanawiam się, czy to choroba, czy po prostu zmęczenie. Zmęczenie rzeczywistością, czy chwilowe wypalenie.

Staram się przypomnieć sobie kim chciałam być w dzieciństwie. Nie chciałam pracować w korporacji, nie marzyłam o powtarzaniu tego samego schematu projektowego, nie zakładałam, ze będę musiała wstawać co rano i tkwić w korku. Nie pamiętam o czym marzyłam, ale zdecydowanie nie o tym. A jednak dorastając, dojrzewając, próbując różnych rzeczy trafiłam w miejsce i świat, w którym obecnie się znajduję. Nikt mnie tu nie wpychał siłą, nikt specjalnie nie zapraszał. Wcześniej próbowałam innych rzeczy i świadomie zdecydowałam, że to jednak mój kierunek. Że pozwala mi wygodnie żyć i czasem daje nawet satysfakcję.

Nie ma co narzekać na złe korporacje, sama się tu wprosiłam. Mam chwilę zmęczenia swoim światem, swoimi wyborami, swoim otoczeniem, ale w dni, jak ten dzisiejszy czuję, że to mimo wszystko mój świat. Czasem mnie wkurza, czasem nudzi, czasem brakuje mi motywacji, ale koniec końców czuję, że ten wewnętrzny dyskomfort jest mi potrzebny, żeby po chwili zmęczenia zacząć znów działać.

Ustalam nowy cel, który chcę osiągnąć, dążę do niego, osiągam go. Potem chwila zadowolenia, a po jakimś czasie potrzeba kolejnej zmiany i kolejnego wyzwania. Co chciałabym w życiu robić, co osiągnąć, żeby poczuć się spełnioną? Nie mam pojęcia, nie ma jednej konkretnej rzeczy, na którą czekam, którą chciałabym mieć, która czuję, że byłaby tym wielkim finałem. Nie czekam na to coś, ale wiem dokładnie kim chciałabym być, jakie wartości w swoim życiu chcę utrwalać, co sprawia mi przyjemność. Może, patrząc na to z boku, wygląda to jak lekkie życiowe dryfowanie, ale spokojne unoszenie się na wodzie zawsze sprawiało mi dużo radości i potrafiło mnie zrelaksować.

Mogłabym uciec w dowolnym momencie. Nie mamy dzieci, zobowiązań, w każdej chwili moglibyśmy zmienić nasz cały świat, wyprowadzić się na drugi koniec globu i zaczynać wszystko od początku. Czasem mam ochotę to zrobić, ale zaraz po tym przychodzi refleksja, że może to niekoniecznie to czego chcę. Wiem, że wypalenie, zmęczenie, poszukiwanie siebie, refleksje i zwykłe życiowe problemy podróżowałyby ze mną. Są nieodłączną częścią mnie, bez względu na to gdzie wyląduję. Podobnie jest z pracą. Poszukuję zmiany, ale wiem, że w innym miejscu po jakimś czasie pojawią się zapewne te same trudności. Tak działa życie i w takie spokojne soboty lubię sobie o tym przypominać.

Jak już sobie o tym wszystkim pomyślałam to zrobiło mi się jakoś tak lżej, przypomniałam sobie że jest ok, że poszukiwanie i zmiany są naturalne. Nie muszę zmieniać od razu całego świata, pracy, czy sposobu w jaki żyję, wystarczy że zmienię malutki kawałek, że sama wybije się z rytmu, że zacznę robić coś inaczej, lepiej, po mojemu. Odbiję się od dna, którego w różnych dziedzinach życia dotykam.

Życie dokładnie tak, jak ekonomia ma swoje momenty ożywienia i wzrostu, ale też fazę kryzysu i depresji. W gospodarce następują po sobie cyklicznie, co kilka lat i jakby cały świat nie próbował tego zmienić, nie da się ich zatrzymać. Moje życie to moja prywatna strefa ekonomiczna, z własnym cyklem koniunkturalnym. Uświadomienie sobie tego pozwala mi łatwiej przechodzić przez momenty trudniejsze i zebrać energię do pracy nad przetrwaniem do kolejnego ożywienia.

W kolejnych tygodniach skupię się pewnie na przeróbkach sposobu działania w pracy. Tu mam fazę recesji. Spada mi produktywność, mam wrażenie, że się nie rozwijam. To ostatnio doskwiera mi najbardziej. Z nudnych zadań sama muszę zrobić zadania ciekawe. Sama dobieram metody i sposoby pracy, sama muszę więc przezwyciężyć też kryzys. Muszę wprowadzić urozmaicenia, wypracować nowy sposób działania, odpowiedni do obecnej sytuacji i moich potrzeb. Nie ma co czekać i liczyć, że zrobi to dla mnie firma. Korporacje nie widzę i nawet nie mają szans zobaczyć pojedynczych osób. Dają przestrzeń i reguły gry. Swoją taktykę gry każdy musi ogarnąć już sam. Wystarczy, że nie będą przeszkadzali.

Podobny kryzys mogłabym mieć pracując na własnej działalności, pracując ze słonecznej plaży, czy w innej firmie z zupełnie innymi ludźmi. Więc może to nie wina całego świata jednak. Może nie ma go co obrzucać w myślach obelgami. Zdanie sobie sprawy, że jednak mam większy niż mi się wydaje wpływ na swoją rzeczywistość działa na mnie kojąco…

Dodaj komentarz