Magia ostatnich miesięcy

Dawno mnie tu nie było, chociaż nie byłam w żadnym innym, specjalnie odległym miejscu. Ostatnie sześć miesięcy to w moim wykonaniu dziwny, ale bardzo wartościowy czas. Mimo pewnych ograniczeń nie było dnia, żeby nie działo się coś ciekawego, zaskakującego, albo po prostu przyjemnie leniwego.

Zaczęło się od powrotu z wakacji z koronavirusem w tle, potem lockdown, powrót do quazi normalności, kilka dni oddechu na Helu, wybory prezydenckie (ten żenujący fakt pominę lepiej milczeniem) i upalne lato w mieście, które niedługo zacznie powoli sie kończyć. Dużo emocji, mało ruchu. Jak na kilometroholików można powiedzieć, że mieliśmy totalny detoks.

Co zrobiłam w tym czasie ?

Ograniczyłam zakupy praktycznie do zera. Ciuchy nadal wysypują się z szaf, ale sytuacja wydaje sie już opanowana. Teraz wystarczy cierpliwie znaszać je do emerytury i liczyć na cykliczny powrót trendów na wybiegach, albo trzymać się wersji, że jestem fanką stylu retro.

Godziny w sieci zamieniłam na czytanie i godziny offline. Przekonałam się do Kindla, hiszpańskich kryminałów i książek historycznych.

Ukochane kino Muranów, zastąpił nam rzutnik i Netflix, a festiwale filmowe odwiedziliśmy online. Może nie było tak klimatycznie jak zawsze, ale za to nikt nie szeleścił popcornem, nie świecił ekranem telefonu i nie gadał. Martwię się, że nasze ulubione kina studyjne i teatry mogą nie przetrwać, ale doceniam wygodę i elastyczność oraz szybką cyfryzację imprez filmowych. Ze ściany zniknął zegar, a jego miejsce zajął ekran. Prywatne Kino -PeliQula- zawsze ma dla nas coś ciekawego, wygodny fotel i kieliszek dobrego wina.

W temacie wina – hiszpańskie ustąpiło miejsca butelkom z Włoch i Chile. W głowie obrazy z Toskanii. Na talerzach włoskie smaki. Momon został królem Pizzy, a z piekarnika w co drugi weekend rozchodzą się zapach świeżego ciasta, pomidorów i mozzarelli. Na blatach tańczy bazylia, w kieliszkach wino, w głowie spokój.

Słońce nie chce nas opuścić. Upały i promienie UV zaglądają w tym roku na balkon częściej niż zwykle. Trzysieści dwa stopnie… Dzień jest powolny, leniwy, zakurzony i wypalony sierpniowym słońcem. Czekając na chłodniejszy wieczór wspominamy klimat skandynawskiego chłodnego lata, na zmianę z upalną i duszną Tajlandią. Zimny prysznic. Marzę o jesiennych, rześkich porankach, popijając poranna kawę. Jeśli uda mi się wstać przed ósmą, mam szansę sie przy niej nie spocić.

Radiowa Trójka przestała dla nas istnieć, a jej miejsce zajęło Radio Nowy Świat. Nowa muzyczna fala szybko zatarła zniesmaczenie i rozczarowanie, a Poranna Manna przypomniała znany radiowy porządek.

Szpilki zamieniłam na trampki. Odkąd świat i biznes dzieją się na Skypie na openspacach zagościła wygoda. Łysą głowę porosły włosy, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, będzie przynajmniej rwać. Dobrze sie czuję, mając plan B.

Prawie pozbyłam się zaległości w sprawach urzędowych. Zamknęłam nieużywane konta w apliakcjach i serwisach, a z konsultantami mBanku rozmawiałam w tym kwartale więcej niż z rodzicami. Godziny na Infolinii, z melodyjką, bezradnością i dokumentami w tle. Finalny sukces przykrył nawet fakt, że połączenia z Infolinią są dodatkowo płatne.

Zaczęłam oszczędzać (o tak sama nie wiem, jak to sie stało… ale to bardzo przyjemne uczucie). Sprzedałam skuter, na którym miałam więcej wypadków niż przejechanych kilometrów i wyrzuciłam z szaf wszystkie zbędne rzeczy. Zbieram pieniądze – głównie po to, żeby kiedyś nie musieć robić nic, a pozbywam się śmieci. Doceniłam swoją pracę (…i fakt, że ją mam… chociaż są dni kiedy ze zniecierpliwieniem odliczam ile czasu zostało mi do emerytury), tajemniczością oczarowały mnie puste, korporacyjne openspejsy, chłodem poratowała w największe upały klima.

W końcu przekonałam się też, że płacenie czynszu ma sens. Ostatnie miesiące mieliśmy okazję pomieszkać w domu, zamiast jak zwykle w pracy, knajpach, czy w podróży, jedynie z noclegiem pod własnym adresem. Z wrażenia trzy razy przemeblowałam mieszkanie. Zaczęłam regularnie sprzątać, dzięki czemu opuściła mnie trauma sobotniego sprzątania z dzieciństwa, kiedy to zamiast po podwórku, razem z całą rodzina biegało się za odkurzaczem i kurzem. Psycholog by tego lepiej nie ogarnął. Co weekend jem na śniadanie biały ser z pomidorami, śmietaną i szczypiorkiem oraz jajka na miękko. Królowa nabiału i weekendowej rutyny. Jajka i twaróg spakowałabym chyba teraz do plecaka na wyjazd. Po tym poznaję, że się starzeję…

Pokonałam bezsenność i nerwowość. Jak? Chyba nauczyłam się w wolnym czasie robić nic, nie mając przy tym wyrzutów sumienia. Celebrując nie specjalnie ciekawe dni spaliłam ponad dwadzieścia świec i siedem opakowań z kadzidłami. Może to dym mnie zamroczył, a może to wewnętrzna zmiana. Na pewno nie aplikacja do minfullnesu, bo nadal zasypiam przed końcem praktycznie każdej medytacji.

Dziwne czasy koronavirusa zatrzymałam na niewyraźnych Polaroidach… obrazy może nie są wybitnej jakości, ale oddają dziwnie wyjatkowy klimat ostatnich miesięcy. Miesięcy pełnych małych kroków, a finalnie całkiem dużych zmian..




Dodaj komentarz