Zderzenie ze ścianą

Niedziela. Dzień w planie praktycznie idealny. Pierwszy raz od powrotu z wakacji wydaje się, że mam wszystko pod kontrolą i wszystko ogarnięte. Posprzątałam mieszkanie, zaparzyłam filiżankę zielonej herbaty. Usiadłam do zaległych kursów, posłuchałam Piosenek bez Granic w radiowej Trójce i odpisałam na zaległe maile. Dopełnieniem tego spokojnego dnia miała być już tylko joga, a potem krótka medytacja.

Rozkładam więc na lśniącej podłodzę matę, ciągle jeszcze spokojna, pełna nadziei, że skoro tak ją wyczyściłam to przez najbliższy czas jestem zwolniona z wszelkich większych domowych prac. Układam się wygodnie, zamykam na chwilę oczy, żeby lepiej skupić się na oddechu, wyciągam powoli każdy mięsień, czuję jak rozluźniają mi się stawy, osiągam spokój, przez moment nie myślę o niczym, otwieram oczy żeby kontynuować ćwiczenia i wtem…

widzę przed sobą ogromne pęknięcie na ścianie

W świecie, gdzie ludzie na wieloletnie kredyty, kupują mieszkania po kilkanaście tysięcy za metr, ściana rozkłada się na całej długości na czynniki pierwsze… Mur, gładź, farba. Każde z nich osiąga budowlaną niezależność, a wręcz przejawia skłonności separatystyczne.

Kończy się mój nastrój na medytację i odpoczynek. Chwytam za latarkę i oglądamy resztę ścian. Zaglądamy za zasłonki i odkrywamy kolejne ogniska pęknięć, podobnie jak świat właśnie odkrywa ogniska koronovirusa. I już wiemy, że to oznacza remont, kolejne weekendy zmarnowane na sprzątanie i malowanie, lawirowanie między pracą a ekipą budowlaną, która niechętnie naprawiając błędy developera, zrobi wszystko żeby było trudniej niż łatwiej.

Jak na miejscu zdarzenia po wypadku: zdjęcia, zeznania, wspólne domysły co mogło kierować budynkiem i co doprowadziło do ściennej kolizji. Jesteśmy świadkami i ofiarami jednocześnie. Niby ściana i kredyt nie są wcale naszą własnością, ale wprowadzając się do mieszkania z kawałkiem własnego życia i wieszając na ścianie swój telewizor zaadoptowaliśmy również developerskie problemy. Budowlanego pecha, mordercę spokojnych weekendów i dobrego niedzielnego nastroju.

Zaczyna się proces. Czy, a raczej jak bardzo, dotkliwy to się pewnie okaże. Znając zapał developerów do poprawek nie będzie łatwo. Właściciele nie mają prostego zadania. Rozpoczynają proces pisania maili i pism. Ich weekendowa sielanka niestety też się skończyła z chwilą kiedy dostali od nas smsa. Łączy nas wspólna sprawa i wszystkich nas boli podobnie odpadający coraz bardziej zuchwale tynk.

Gdybym tego nie zauważyła, byłabym spokojniejsza. A tak, pęknięta ściana mnie drażni. Zamiast czytać książkę w pozostały jeszcze niedzielny wieczór, przerzucam ogłoszenia o wynajmie, biję się z myślami przeżyć to, czy pakować się i uciekać przed tymi pęknięciami, przed budową która jest za blisko, przed kurzem, który jakby się nie starać napadnie każdy kąt i każdą rzecz w domu podczas remontu, przed rozpaczliwymi wizytami po pracy w leroi merlin i castoramie, przed nakrywaniem mieszkania folią, a potem wielogodzinnym sprzątaniem.

Nie jest to pierwsze mieszkanie, które w życiu wynajmujemy. W nowym bloku, z pęknięciami. Z garażem o zbyt wąskich miejscach, z ochroną, która jest w rzeczywistości punktem odbioru paczek, z deficytem komórek lokatorskich, które w stolicy są już passe i widokiem, który znika z każdym dniem, bo obok developer upycha kolejne mieszkania, domy z betonu, gdzie nie ma już najczęściej nie tylko wolnej, ale w ogóle żadnej, miłości.

Nie jest to pierwsze mieszkanie, za które ktoś, mimo średniej jakości, musiał słono zapłacić i na bycie właścicielem którego musi cierpliwie czekać przez kilkanaście albo kilkadziesiąt lat.

Budownictwo staje się tak samo słabe jakościowo, jak produkcja ubrań. Buduje się w upał, w deszcz, i w zimę, chociaż tej ostatnio w Polsce już nie ma. Najważniejsze żeby było szybko, tanio, żeby upchnąć ile się da na metrze ziemii czy garażu i żeby wykorzystać fakt, że ludzie czują się bezpieczniej posiadając. Buduje się na każdym możliwym skrawku, nawet bez zezwolenia. A ludzie i tak walczą o najlepsze lokum, w miejscu, które jest jeszcze dziurą w ziemi. Potem pełni nadziei, że własne mieszkanie zmieni ich życie, płacą kilkanaście tysięcy za każdy metr developerskich niedoróbek, dorzucając jeszcze sowity napiwek dla banku za przyjemność zadłużenia się na lata.

Jak już kupisz takie wymarzone m, zaczynasz się modlić. Jesteś katolikiem? Nieważne, modlisz się do wszystkich bogów, wszystkich religii, żeby tylko było skuteczniej. Prosisz o to, żeby sąsiad nie był świrem, żeby nie wybudowali drugiego bloku dwa metry od Twojego balkonu, ani nie zrobili trasy szybkiego ruchu koło ogródka. Żeby ściany pękały u Ciebie mniej niż u innych, bo przecież nietaktem byłoby oczekiwać, że nie będą pękały wcale.

Na lękach ludzi w średnim wieku przed przyszłością, wynajmem i płaceniem komuś oraz na marzeniach o własnym miejscu, zbija się teraz fortunę. Sama budzę się czasem z tym strachem, że nic w życiu nie mam, że nie będzie mnie stać na wynajem na starość, która zbliża się do mnie przecież każdego dnia. Widzę ją już na swoich dłoniach, czuję w zmęczeniu które przychodzi szybciej i częściej niż kiedyś. Gdybym wzięła kredyt teraz skończę go spłacać mając pewnie jakieś 65 lat. Nie widzę w korporacjach zbyt wielu sześćdziesięciolatków, gdzie będę zatem wtedy pracować na tą ratę kredytu?

Nie wiem, czy chcę mieć te wszystkie dylematy, podlewane kredytem i lękiem przed stratą pracy. A co jeśli któremuś z nas coś się stanie i drugie zostanie samo? Z rozpaczą, samotnością i jednym dochodem. Wybieramy jeszcze kredytową niezależność, ale przy tym najpewniej niepewną przyszłość, kiedy już nie będzie nas stać na wynajem mieszkania w stolicy, przy metrze. Zamieszkamy wtedy w mniejszym, spokojniejszym i tańszym miejscu niż Warszawa, gdzie w wynajętym jednym a może, jak się uda w dwóch skromnych pokoikach, z meblami, które nie pachną nowością, będziemy czytać książki i odpoczywać, zmęczeni po trzydziestu latach nieustannego biegu i pracy.

Wracam myślami do pęknięć. Wydają się teraz małym problemem, biorąc pod uwagę, jak niepewne jest ludzkie życie i przyszłość. Zadaję sobie znowu pytanie, co jest gorsze: remont w wynajmowanym mieszkaniu, czy kolejna przeprowadzka? Obie alternatywy są słabe, więc zasnę bez odpowiedzi.

Dodaj komentarz